Sukces odtrąbiono. Główny inżynier zakładu oraz dyrektor do spraw wdrożeń dostali nagrodę – talon na samochód oraz wczasy w Bułgarii. Relację w Dzienniku Telewizyjnym oglądał cały kraj, ukazały się też artykuły w Trybunie Ludu i Życiu Warszawy. Głos Wybrzeża był jedyną gazetą, która o tym wydarzeniu informowała z dystansem. Na pierwszej stronie Trybuny oczywiście Gierek z Babiuchem, ale drugie zdjęcie pokazuje linię z maseczkami. Inżynierowie złośliwie komentują – Krysiu, jest wpadka, tusz ci się kończył i amerykańskie logo jest niedokładnie zamazane. Gdy opadł cały kurz po premierze linii, konstrukcja wróciła do instytutu, została rozmontowana, wentylatory wyjęte. Właśnie odbywa się jej modernizacja.
Inżynierowie dostali nakaz obniżenia wsadu dewizowego, zastępują importowane detale ich krajowymi odpowiednikami. Jest to trudne, bo produkty krajowe nie w pełni mogą je zastąpić. Nadal mamy problemy z komputerami ze Szczytna. Nasi technicy w końcu opanowali problem – winne znowu były kiepskie układy scalone. Gdy wszystko było już zrobione i nowa wersja opuściła warsztat, wrócił temat zmiany technologii, by spełnić wymagania na atest PZH. Dopracowana już technologia cięcia na gorąco została odrzucona. Miesiąc w plecy, bo nikt nie sprawdził, że nie umożliwia ona wyprodukowania maseczki zgodnej z wymaganiami. Powstała w bólach dokumentacja idzie do archiwum. Być może będzie wykorzystana do projektu linii do opakowań foliowych, która być może będzie kiedyś wykonana, gdy przemysł wyrazi takie zapotrzebowanie. Część detali poszła na złom, bo nie ma ich gdzie składować. Połowę kubatury magazynu przeznaczono przecież na nowy warsztat.
Amerykańska technologia nadal przekracza nasze możliwości. Elementy gilotyny zostały zamówione w zakładach metalowych, które mają japońskie centra obróbcze Mitsui Seiki, nielegalnie zamówione przez Jugosławię jako „eksperymentalne urządzenia badawcze”. Od razu wykonano osiem sztuk, choć wiadomo, że powstaną tylko dwie linie. Bo nikt później nie da zgody na podobne zlecenie z racji na wsad dewizowy na zagraniczne materiały i koszt usługi.
Jeden z naszych inżynierów dowiedział się, że w zakładach produkujących materiały opatrunkowe już mają jakąś maszynę do łączenia elementów. Pojechaliśmy, obejrzeliśmy. Niby nasza, ale na francuskiej, licencjonowanej technologii. Dużo droższe, nie do końca pasuje, ale na pewno działa lepiej od inżynierskiej wydumki. Kolejna duża zmiana wymaga przekonstruowania całej linii. Instytut Wzornictwa Przemysłowego otrzymał zlecenie na nowy wygląd całości i wszystkich paneli sterujących. Po ciężkiej walce dostaliśmy świadectwo PZH dla maseczek z pierwszej instalacji. Cieszymy się, niejedną wódkę wypiliśmy, znajomości procentują.
Tak, linia jest ładna, podczas prób działała bardzo dobrze. Delegacja z ministerstwa przyjechała, oglądała, cmokała z zadowoleniem. Niestety linia nie zmieści się w budynku, do którego była wstępnie projektowana. Nie da się nawet wstawić jej przez bramę, brakuje 5 cm. O tym, by ją umieścić na piętrze, nie ma co marzyć. Przebudowano zatem pół magazynu, część starej przędzalni przeniesiono do tymczasowego baraku, bo maseczki są w kraju sprawą niezwykle priorytetową, nad którą pieczę mają czynniki partyjne i rządowe. Do Gdyni niedawno przypłynął dziesięciotysięcznik Florian Ceynowa, wiozący między innymi ładunek zagranicznych maseczek, kupionych za dewizy. Przywitano go z wielką pompą, relacją w telewizji i prasie. Tydzień później dowiedzieliśmy się od koleżanki z PZH, że tamte maseczki są jakimś odrzutem i nie spełniają wymagań. Nasze są lepsze! Główny konstruktor chodzi nadęty z dumy jak paw.
W końcu linia ruszyła, już w docelowym miejscu. Osiąga połowę wydajności linii amerykańskiej ale i tak jest naszym wielkim sukcesem.
Co z tego, skoro w aptekach ich nie ma. Jedna trzecia produkcji gdzieś znika i znajduje się na bazarach dużo drożej. Od serwisantów wiemy, że cały czas mają problemy z surowcem. Nowa przędza, kupowana po 80 tysięcy od firmy polonijnej z udziałem sekretarza i dyrektorów jest gorsza od tej poprzedniej, po 35. Surowiec jest tak kiepskiej jakości, że nasz serwis musiał wielokrotnie zmieniać kluczowe nastawy linii. Drut też jest nie taki, są problemy z podajnikiem. Do instytutu przyjechała kontrola, ale u nas nic nie wykazała.
Maseczki są sprzedawane w cenie urzędowej i przy obecnej cenie surowca oraz jego jakości produkcja najwyraźniej się nie opłaca. Za niepowodzenie obwinia się spekulantów, na ślad przestępstwa wpadł funkcjonariusz Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Później w Trybunie Ludu ukazał się artykuł piętnujący spekulantów i zapowiadający utworzenie nowej instytucji kontrolnej. Kilka tygodni później okazało się, że maseczki nie są już potrzebne. I po co ten cały cyrk?
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po aferze firma znowu używa dobrych surowców i eksportujemy maseczki do krajów RWPG. Samą linię po modernizacji też po cichu eksportujemy do krajów trzeciego świata. Jest pięć razy tańsza od amerykańskiej, ale nie może być oficjalnie eksportowana, bo narusza kilkadziesiąt starych, amerykańskich patentów, o których nasi nawet nie wiedzieli.
Dla głównego technologa jedyna korzyść to nowe, zagraniczne obrabiarki, które udało się kupić dzięki przydziałom dewiz z centrali - właśnie na linię do maseczek. Jako żywo przypomina nam to genialną sztuczkę Tadzia Janiszewskiego z Radmoru w Gdyni, który uruchomił produkcję domowego radioodbiornika. Dostali na to dewizy ze zjednoczenia i niejako przy okazji zmodernizowali park maszynowy zakładu.
Inżynierowie pojechali na zasłużony urlop z FWP i siedzą w domkach w zakładowych ośrodkach wypoczynkowych w Węgorzewie, Niechorzu i Pogorzelicy. Główny inżynier i dyrektor dostali premie, odebrali wymarzone paszporty, wsiedli w dwa Fiaty i pojechali z rodzinami do Złotych Piasków. I chyba o to chodziło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz