niedziela, 19 listopada 2017

Tragedia aktualizacji

Niestety nadeszła nowa wersja Firefoksa. Niestety, bo wydanie Quantum narobiło mnóstwo zła. Zniszczyło całkowicie CAŁĄ historię przeglądania we wszystkich sześciu profilach *). Mam backup, ale to mała pociecha. Pod względem bezpieczeństwa i wygody Firefox jest obecnie na poziomie Internet Explorera, pardon - Edge'a. Z podobnie beznadziejnym wyglądem.

Nie działają bardzo ważne dla mnie dodatki:
- NoScript - podstawowa ochrona przed obcymi skryptami i obiektami (w tym clickjackingiem oraz częścią XSS), niesamowicie ważne narzędzie, nie muszę nawet mówić jak bardzo,
- Self-Destructing Cookies - umożliwiają automatyczne usuwanie ciastek dla wszystkich tropicieli i obcych stron (oczywista sprawa),
- Ref Control oraz UAControl - zarządzanie identyfikacją przeglądarki, bardzo ważna sprawa przy stronach, które serwują różny kod zależnie od parametru user-agent.

Do tego cierpi wygoda pracy, bo nie ma innych dodatków:
- HackTheWeb - umożliwia wywalenie dokuczliwych elementów w konkretnych DIVach,
- Customize Your Web - umożliwia zmianę wyglądu strony, szczególnie przydatne do wydruków lub notatek,
- FxIF - podgląd Exif obrazków z przeglądarki, bez zapisywania pliku,
- Element hiding helper dla Adblock Plusa - umożliwia łatwe wykreowanie reguły blokującej konkretny DIV.
- Eliminator Slajdów - usuwa slajdy i umożliwia przejrzenie wszystkich zdjęć na jednej stronie. Bardzo przydatna sprawa do ogólnego przeglądania,
- HTML5 toggle - wyłącznik obsługi HTML5, w tym tagu wideo. Zabójca autostartujących filmów, których nienawidzę,
- Passive cache - przeglądanie pasywne za pomocą kopii z Google lub archive.org,
- Image picker - zapis wszystkich obrazów ze strony, niezależnie od diva itp.
- Session Manager oraz Save session - zapis sesji, by później można było do niej wrócić. Przydatne, gdy trzeba przerwać rozpoczęte zadania.

Nie działa również sporo stron, w tym Pinterest.

*) mam osobne profile do Facebooka, Google'a, LinkedIna, ogólnego przeglądania, do Flasha oraz usług bankowych. Każdy z nich uruchamiany w osobnym środowisku, najbardziej restrykcyjne założenia dotyczą ogólnego przeglądania, a następnie Google'a. Przy Facebooku i LinkedInie wycinam wszystko, co nie pochodzi z tego serwisu. Do spraw bankowych używam innej instalacji z czystym profilem niedostępnym dla innych profili (pracuje na innym użytkowniku). Polecam taką konfigurację z punktu widzenia bezpieczeństwa.

poniedziałek, 9 października 2017

40% braków

Często czytam o nostalgii lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a także o rzekomo świetnych polskich produktach z tej epoki, zwłaszcza w przypadku domowej elektroniki. Pokażę jak to wyglądało naprawdę z punktu widzenia radioamatora – którym jestem do dziś.

Oględnie mówiąc – było słabo. Mieliśmy bardzo dobrych inżynierów, którzy z powodzeniem potrafili zbudować sprzęt elektroniczny, który mógłby konkurować z produktami zachodnimi średniej klasy. Rzecz w tym, że do takich urządzeń musieliby użyć zachodnich podzespołów, bo krajowych albo nie było w ogóle (tranzystory dużej mocy, dedykowane układy scalone), albo były żałośnie wręcz przestarzałe. Gdy inżynierowie konstruowali polski radioodtwarzacz samochodowy Skald SMT-331 (zaprezentowany na targach poznańskich w 1975r. odtwarzacz był oczywiście monofoniczny) narzekali na to, że w tak małej obudowie nie mogli zmieścić całej potrzebnej elektroniki, by było to radio trzyzakresowe.

Radioodtwarzacz samochodowy Skald SMT-331, Unitra DIORA, zdjęcie: oldradio.pl
W tym samym czasie (1975r.) Blaupunkt sprzedawał radioodtwarzacz Bamberg, który tak samo był urządzeniem trzyzakresowym, ale na UKF miał stereofoniczny odbiornik, umożliwiał zaprogramowanie kilku stacji, a do tego magnetofon nagrywał dźwięk stereo. Kto nie wierzy, niech obejrzy fragment oryginalnego katalogu Blaupunkta z tego roku.
Katalog radioodtwarzaczy firmy Blaupunkt, 1975r.


Prawdziwy stereofoniczny samochodowy radioodtwarzacz pojawił się dopiero w latach osiemdziesiątych (seria Wiraż RPS-601). Chylę czoła przed umiejętnościami polskich inżynierów, którzy skonstruowali całkiem sensowny radioodtwarzacz z tak przestarzałych podzespołów (kto nie wierzy, niech zajrzy do instrukcji serwisowej RPS Wiraż, jest tu). Gdy w Polsce oferowano kolejnego "Wiraża", strojonego klasycznie, gałką, w Polonezie miałem już radio z syntezą częstotliwości. Prawdziwa przepaść, podobnie, jak w przypadku motoryzacji w tym okresie.

Polski walkman

 Z urządzeniami przenośnymi było jeszcze gorzej. Lata osiemdziesiąte to epoka walkmanów. Też miałem taki odtwarzacz. Polski przemysł w końcu (był rok 1987.) wyprodukował takie coś, nazywało się PS-101 Kajtek.

Polski odtwarzacz kaset PS-101 Kajtek
Z litości nie będę porównywał polskiego Kajtka ze topowymi urządzeniami z tego okresu (możesz zrobić to samodzielnie, przykład firmy AIWA jest tu). Miałem walkmana, który odtwarzał i nagrywał (!) dźwięk na kasecie z jakością lepszą od polskiego stacjonarnego magnetofonu Hi-Fi Finezja M536SD, miał autorewers, redukcję szumów Dolby i zasilany był z dwóch akumulatorków. Polski Kajtek był porównywalny do popularnych dalekowschodnich odtwarzaczy, ale był od nich większy i zużywał więcej energii z baterii. Było to bardzo proste urządzenie, nie miało nawet przewijania kasety wstecz.

Jakość rodem z PRL 

Gdyby zakłady DIORA chciały wyprodukować urządzenia klasy zachodniej (a na pewno było to technicznie możliwe), musiałyby użyć importowanych podzespołów. Wyrób byłby wtedy kosmicznie drogi dla polskiego nabywcy, a zatem jego sprzedaż byłaby znikoma. Inżynierowie korzystali z krajowych podzespołów tam, gdzie się tylko dało i musieli zastosować dostępne dla nas techniki montażu. I tu zaczynały się problemy z jakością wyrobów – pokażę to na przykładzie dokumentu, który opisywał wyjazd serwisu Zakładów Radiowych Diora w Dzierżoniowie. Trzech panów pojechało do Czechosłowacji (do zakładów Tesla w Tyniste n/O) w sierpniu 1976r. i zdało sprawozdanie jak niżej:
„Przystąpiliśmy do organizacji stanowisk pracy w jednym z magazynów, w którym znajdowała się partia 600 i 2100 sztuk radioodbiorników Junior (... tutaj długa lista usterek…). Na ogólną ilość 1852 szt. OR Junior, wadliwych było 738 szt” 
Pewien odsetek z tych braków (wnioskuję, że około 1/3 z powyższych) stanowiły wadliwe podzespoły dostarczone przez krajowych producentów, w tym głośniki z Tonsilu i układy scalone UL1402 produkowane przez zakłady CEMI. Była to kopia przestarzałych wzmacniaczy mocy (LA4032) firmy Sanyo.
Polskie układy scalone produkowane w zakładach Unitra CEMI. Fragment kolekcji A.Zawady.

O jakości wielu polskich półprzewodników z epoki PRL można osobną książkę napisać.  
738 wadliwych odbiorników na 1852 badanych to prawie 40% braków. Rozumiem nostalgię, ale taka była jakość rodem z PRL. W epoce, gdy wszystko na eksport miało mieć lepszą jakość wykonania.

piątek, 22 września 2017

Jak domowy aparat zmienił telewizyjną prognozę pogody


Casio QV-10
Pierwszym konsumenckim cyfrowym aparatem z wyświetlaczem zdjęć był Casio QV-10. Tak twierdzi japońskie National Museum of Nature and Science nagradzając to urządzenie prestiżowym statusem „Essential Historical Material for Science and Technology”. Dla mnie również był to pierwszy aparat cyfrowy w ogóle.
Fotografowałem wtedy na profesjonalnych filmach Fuji Press, na wymagających obróbki za granicą Kodachrome’ach lub na niezwykle barwnych slajdach Fuji Velvia i całkiem niedawno zmieniłem starego Zenita TTL ze dobrymi obiektywami na lustrzankę Canona. Zdjęcia z cyfrowego aparatu były … beznadziejne. Aparat ten jednak posiadał cyfrowy wyświetlacz, który pokazywał zrobione zdjęcie. Ten aparat był dalekim krewnym czegoś, co było jednym z ciekawszych hacków w epoce mikrokomputerów.

Aparat dla entuzjastów

W 1975r. istniały już cyfrowe aparaty fotograficzne, ale były zbyt drogie dla domowego entuzjasty – a to on był głównym odbiorcą nowinek technicznych związanych z mikrokomputerami. Pierwszy przełom w dziedzinie cyfrowego obrazu dla entuzjastów zrobiła firma Cromemco, projektując aparat o nazwie Cyclops.
Cromemco Cyclops w środku

Aparat ten nie posiadał lampy analizującej (byłaby zbyt droga), nie miał również przetwornika CCD (jeszcze droższy). Do analizy obrazu posłużyła popularna wtedy pamięć półprzewodnikowa RAM (prawdopodobnie 1103 firmy Intel), w której zamiast metalowej płytki wstawiono szybkę.
Sensor Cromemco Cyclops


Pamięć ta posiadała siatkę 32x32 komórek pamięciowych. Na tę pamięć kierowano obraz ze standardowego obiektywu do kamer przemysłowych. W pierwszym cyklu wszystkie komórki pamięci wypełniano jedynkami. Zjawisko fotoelektryczne powodowało stopniowy spadek potencjału w kondensatorach. Układ elektroniczny bardzo szybko odczytywał komórkę po komórce w kolejnych 15 cyklach. Im więcej cykli trzeba było odczytać zanim w danej komórce pojawiło się zero, tym mniej światła na tę komórkę padło. Do zdjęć w trudniejszych warunkach wykorzystano podbicie w postaci czerwonego światła z dwóch diodek LED. Aparat dostarczał zdjęć o rozdzielczości 32x32 piksele w 16 stopniach szarości. Pierwsze obrazy z tego niezwykłego aparatu obserwowano na oscyloskopie. Zabawka dla pasjonatów elektroniki!
Cyclops, obraz oglądany na oscyloskopie.

Od aparatu do prognozy pogody

Finalna wersja aparatu posiadała złącze magistrali S-100, powszechnej w mikrokomputerach z tej epoki. Najpopularniejszym komputerem z tym złączem był Altair, ale bardzo mało użytkowników tego komputera miało monitory, na których można byłoby taki obraz wyświetlić. Inżynierowie Cromemco postanowili pójść za ciosem i wyprodukowali przystawkę umożliwiającą wyświetlanie obrazów na ekranie telewizora. Podobnie do Cyclops, ich karta również była przystosowana do magistrali S-100. Tak powstała karta Cromemco Dazzler instalowana w komputerach Cromemco Z-2. W odróżnieniu od innych późniejszych komputerów z wyświetlaczami telewizyjnymi, karty Dazzler miały wielką przewagę – można było je synchronizować z generatorem wzorcowym. Można było zatem zastosować komputer z taką kartą w profesjonalnej telewizji!
Tak powstały narzędzia ColorGraphics Weather System, które umożliwiały wyświetlenie komputerowo generowanych map pogody na tle mapy lub ujęć z kamery. Mimo niewielkiej rozdzielczości, odniosły niesamowity sukces – były używane przez większość stacji telewizyjnych w USA już w 1982r. zamiast klasycznego greenboksa.
Profesjonalna stacja graficzna Cromemco

W tym czasie Telewizja Polska miała tylko prosty syntetyzer znaków, który nawet nie posiadał fontów porządnie opracowanych pod kątem polskiego alfabetu, a jedynie dostosowane akcentowane litery (polskie litery takie jak Ę i Ą były podsunięte wyżej, Ń było niższe, patrz zdjęcie). Statyczne informacje (data) pokazywano w postaci literek naklejanych na ścianie. Do prognozy pogody używano prostej mapy i przyklejanych etykietek zrobionych z literek kalkomanii LETRASET, całość filmowano kamerą na statywie z bocznym oświetleniem.

Stopklatka z Dziennika Telewizyjnego TVP.

Archiwalne wydanie dziennika telewizyjnego z 25.12.1984. razem z prognozą pogody można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=2Aou7Sx08xQ  Prognoza pogody znajduje się na końcu nagrania, warto zobaczyć jak bardzo odstawała technologicznie telewizja w PRL w porównaniu do krajów zachodnich. Dystans do niezwykle zaawansowanej Japonii był wręcz miażdżący. Dla porównania japońska prognoza pogody nadana dwa dni wcześniej – 23.12.1984. Prawdziwie animowane prognozy pogody z komputerową grafiką wprowadziła do Polski dopiero telewizja Polsat, już po przekształceniach ustrojowych.

Cromemco 400 w Polsce


W Polsce również pojawił system Cromemco 400 z kartą SuperDazzler i oprogramowaniem ArtStar przeznaczonym do animacji telewizyjnych. W tym czasie było to jedno z lepszych narzędzi do tego celu, popularne w USA. Oto jego reklama z roku 1987:


Jeśli pamiętacie niektóre animacje wyświetlane w reklamach z okresu przemian ustrojowych, to wiedzcie, że część z nich zrealizowano właśnie na takiej maszynie…. która bardzo prędko okazała się przestarzała. Część z animacji, w tym niektóre reklamy, zmontowano na domowych komputerach serii Amiga. Amiga jest uznawana za kultowy komputer do dziś. O pomysłach inżynierów z Cromemco pamięta niewiele ludzi, a to właśnie oni wykorzystali pamięć do budowy kamery, a następnie zbudowali kartę graficzną, którą można było zastosować w profesjonalnej telewizji.

niedziela, 12 marca 2017

Technika niskopoziomowa

Kto z Was zastanawia się nad prostymi rozwiązaniami równie prostych problemów? Na przykład zakończenie przyciętego sznurka, by się dalej nie rozwijał? Bo nawet na to jest prosty sposób. Technicznie jest to splot ucha na linie kręconej. Wystarczyło przeczytać książkę A.Gańki i J.Dziewulskiego "Jachtowe roboty bosmańskie", a potem trochę poćwiczyć. Przydaje się!
Dziś coraz mniej ludzi potrafi wykonać takie zadanie, większość lin łączy się za pomocą zacisków, które są szybkie, proste i mają porównywalną wytrzymałość. Praca z linami włącznie z wykonywaniem splotów to kolejna umiejętność wpisująca się w ginące zawody.

niedziela, 5 marca 2017

Następca idei Jacka Karpińskiego


Gdy w listopadzie ubiegłego roku pisałem o jednym z najciekawszych komputerów w Polsce (K-202 konstrukcji Jacka Karpińskiego), wspomniałem o tym, że myśl techniczna inżynierów tworzących ten komputer nie poszła na marne.

Pulpit sterowania komputera MERA-400
Następcą K-202 był minikomputer MERA-400, który miał różne zastosowania, od naukowych, przez zdrowotne i biznesowe, aż po ściśle militarne. W skali kraju to musiał być niezły komputer, skoro wyprodukowano 650 egzemplarzy, które pracowały w wielu lokalizacjach. Oficjalnie wiadomo, że system MERA-400 pracował w blisko stu firmach, głównie średniej wielkości, w różnej konfiguracji. w kilku polskich miastach MERA-400 sterowała synchronizacją sygnalizacji świetlnej. Komputer K-202 razem z opracowanym systemem CROOK i modułem CAMAC pracował także w Centrum Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN w Warszawie, gdzie był podstawą systemu intensywnego nadzoru chorych po operacjach neurochirurgicznych. Galerię zdjęć można obejrzeć tu.


Dobre założenia, dobry system


Dla systemów K-202 oraz MERA-400 powstał kompletny system operacyjny o nazwie CROOK. Inżynierowie Instytutu Okrętowego Politechniki Gdańskiej napisali system wielozadaniowy i wielodostępny z hierarchicznym systemem plików (brzmi znajomo?). Mimo bardzo istotnych różnic w realizacji *) podobieństwo do założeń systemu typu UNIX jest dość silnie widoczne – dodam jeszcze, że początkowo planowano budowę oprogramowania wyłącznie na własne potrzeby…

Dwa procesory, wielodostęp


Minikomputery MERA-400 można było łączyć z sobą za pomocą łącza pracującego z szybkością 2 MB/sek. W Instytucie Okrętowym uruchomiono instalację, w której dwie sprzężone z sobą MERY-400 obsługiwały pracujących jednoczenie 24 użytkowników (12 stanowisk w laboratorium i 12 końcówek w pokojach pracowników). Podobne instalacje złożone z sprzężonych MER-400 uruchomiono w kilku innych ośrodkach: Politechnice Poznańskiej, Zakładach Elektronicznych UNIMOR, Stoczni Remontowej RADUNIA, Hucie Szkła Szczakowa, WSK Gorzyce k/Sandomierza.

Tajemnice CROOKa


System operacyjny CROOK miał kilka tajemnic – jedną z nich jest jego nazwa.

Jak wspominają autorzy portalu mera400.pl:
Nazwa systemu operacyjnego zrodziła się, kiedy autorzy opisali jego budowę na seminarium w Instytucie Maszyn Matematycznych. Koncepcja spotkała się tam z mocnym sceptycyzmem i konkluzją, że na takich zasadach system nie może działać. Mimo to w laboratorium autorów już działał, więc najwyraźniej było w tym oszustwo - stąd CROOK.

Drugą tajemnicą „oszukańczego” CROOKa był mechanizm, który sprawiał, że system operacyjny niszczył pamięć aplikacji, jeśli był uruchomiony na innym egzemplarzu komputera, niż przewidywał to producent.
W połowie lat '80, kiedy nie nazwany jeszcze nawet DRM zaczynał dopiero nieśmiało raczkować, stworzony w Instytucie Okrętowym Politechniki Gdańskiej, działający na MERZE-400 CROOK-5 dysponował wbudowanymi w system operacyjny mechanizmami pozwalającymi twórcom oprogramowania chronić je przed nieautoryzowanym uruchamianiem. Mechanizmami nie wspomnianymi w żadnej dokumentacji

Nadmienię, że w komputerach ODRA również istniał mechanizm zabezpieczający przed nieautoryzowanym kopiowaniem. Miał on za zadanie zablokowanie uruchamiania systemu GEORGE na nieautoryzowanych komputerach. Aby można było uruchomić GEORGE'a, serwis wprowadzał kilka połączeń wewnątrz procesora ODRY.

Przedsiębiorstwo zagraniczne rozwija MERĘ-400


Przy rozwoju tego ciekawego komputera brały udział różne firmy spoza MERY. Jedną z nich był Amepol (pamiętacie firmy „polonijne”?). Przedsiębiorstwo Zagraniczne Amepol produkowało MX-16 czyli następcę MERY-400, nowszą pamięć półprzewodnikową MEGA o pojemności do 1024k słów (w latach osiemdziesiątych!), procesor peryferyjny MULTIX, służący do obsługi zewnętrznych powolnych interfejsów (dyskietek, taśmy magnetycznej, dysków Winchester), a także procesor PLIX, którego zadaniem była obsługa szybkich dysków, zewnętrznych pamięci i bardzo szybkiej magistrali szeregowej o maksymalnej przepustowości 12Mbit/s.

Meteorologia i wojsko


Oprócz zastosowań ściśle inżynierskich oraz biznesowych, komputery te pracowały w meteorologii i wojsku. Na początku lat osiemdziesiątych inżynierowie zakładów ERA opracowali Specjalizowany Procesor Meteorologiczny (SPM-1). Urządzenie to miało za zadanie pobrać i przekształcić sygnał wizyjny z radaru meteorologicznego MRŁ-2 do postaci cyfrowej, by następnie przekazywać te dane do minikomputera MERA-400 w celu dalszej obróbki. Rozwiązaniem zainteresowany był Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych, nawiązano przy tym współpracę z Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Prace badawcze z wykorzystaniem danych przetwarzanych przez MERĘ-400 z procesorem SPM-1 prowadzono do roku 1990.
Procesor SPM-1 działał w technologii TTL z pamięcią półprzewodnikową, w postaci wąskich pakietów montowanych w szufladach MERY-400. Jak widać, był to bardzo elastyczny komputer.
Trochę więcej na temat działania służb meteo w polskim lotnictwie wojskowym można przeczytać tu.


MERA-400 działa do dziś!


Elastyczność i dobre założenia konstrukcyjne tego niszowego w skali światowej komputera przyniosły oczekiwane korzyści. Dzięki temu, że powstały różne urządzenia peryferyjne, w tym także specjalizowane, maszyna ta zyskała wiele zastosowań. Na potrzeby szkoły lotniczej w Dęblinie zbudowano na przykład kompletny symulator - Imitator Kierowania Samolotami IKS-80 OBERON, przeznaczony do praktycznego szkolenia kontrolerów lotniczych w zakresie naprowadzania. Jak podaje portal mera400.pl, system ten jest sprawny do dziś! Działa w Akademickim Ośrodku Szkolenia Lotniczego przy Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Jest używany do szkolenia w zakresie naprowadzania.

Jak widać, idea Jacka Karpińskiego i solidna praca inżynierów udowodniła swoją przydatność także trzydziestu latach.

Emulator MERY-400

W ubiegłym roku dzięki międzynarodowej współpracy miłośników muzealnej techniki komputerowej udało się odtworzyć taśmy zawierające kompletny kod źródłowy niezwykłego systemu operacyjnego CROOK, a także przygotować obraz dysku, który można uruchomić w emulatorze. Oto kolejny kawałek historii polskiej techniki komputerowej.

Niniejszym dziękuję załodze portalu mera400.pl

*) CROOK jest napisany w całości w asemblerze K-202, później został przeportowany, a raczej rozwinięty do asemblera MERY400, dzięki dodaniu nowych poleceń.

niedziela, 19 lutego 2017

Polskie kamery

Nie wiem czy wiecie, ale w Polsce produkowano swego czasu kamery telewizyjne. Wyprodukowane w Warszawskich Zakładach Telewizyjnych kamery KS-0011 wykorzystywały amerykańską lampę obrazową (superortikon) firmy RCA. Cała pozostała konstrukcja kamery była polska, ale prawdopodobnie była wzorowana na innych podobnych rozwiązaniach. Oto kamera KS0011 w studio TVP. Była to oczywiście kamera czarno-biała.


Kamera ta była bardzo kapryśna, wymagała dużego doświadczenia przy pracy. Oto stanowisko technika odpowiedzialnego za pracę takiej kamery (nastawy odbywały się poza pomieszczeniem nagrań).



Kamera z superortikonem rzeczywiście była trudna w konstrukcji i obsłudze odwdzięczała się za to bardzo dobrą czułością. Jeśli wierzyć relacjom techników, następna konstrukcja (KS-0042) była pod tym względem jeszcze lepsza. W jednym ze spektakli Teatru Telewizji reżyser wykorzystał tę własność - scena była oświetlona światłem zapałki i jedną świeczką.

W Polsce nie produkowano w ogóle lampy obrazowej do takiej kamery, ale w Przemysłowym Instytucie Elektroniki uruchomiono produkcję o wiele ważniejszej lampy - widikonu. Widikony polskiej produkcji pracowały w wielu sklepach i na skrzyżowaniach dużych ulic - działały w polskich kamerach telewizji przemysłowej, takich jak TP-K16 (kamera była popularna, można ją jeszcze kupić na Allegro).

Oto film na ten temat - wywiadu udzielił mi niezawodny Alek Zawada.

poniedziałek, 13 lutego 2017

Ostatnie konstrukcje lamp elektronowych

W historii radiotechniki był taki czas, gdy lampy elektronowe wygrywały z półprzewodnikami. Pierwsze tranzystory miały małą trwałość, niewielką częstotliwość graniczną i trudno było z ich pomocą zbudować układ o dużej impedancji wejściowej. Lampy elektronowe wtedy były lepsze - przynajmniej niektóre z nich. Te subminiaturowe lampy wielkości tranzystorów to nuwistory.
Przedstawiam wywiad z Aleksandrem Zawadą, poświęcony właśnie tym lampom. Były mniejsze od kciuka, pobierały mniej energii, skutecznie rywalizowały z tranzystorami w niektórych zastosowaniach. Obecnie są już historią, chociaż nadal można je kupić. Niestety w Polsce nigdy ich nie produkowano na masową skalę. Była to zbyt trudna konstrukcja. Na masową skalę nuwistory produkowano tylko w USA (robiła to firma RCA) oraz ZSRR. Amerykańskie nuwistory montowano także do polskich urządzeń.


niedziela, 29 stycznia 2017

Dawna analogowa tajemnica

Może to zabrzmi dziwnie, ale najciekawsze tajemnice najprędzej poznaje się od strony wroga. Gdy w Polsce na początku lat pięćdziesiątych instalowano radzieckie radary P-20 (Peryskop), były one niezwykle tajne. Jeszcze dwadzieścia lat później dokumentacja tych radarów była trzymana pod kluczem, mimo to, że były już dawno przestarzałe. O systemach rozpoznawania swój-obcy nikt w ogóle nie mówił, mimo to, że efekty ich działania bywały widoczne w telewizorach jeszcze w latach siedemdziesiątych (szczególnie w okolicach Czerwińska i Modlina, bardzo charakterystyczne poziome paski na stosunkowo słabym sygnale nadajnika TVP z Pałacu Kultury w Warszawie).
Całkiem niedawno CIA opublikowała kompletną dokumentację urządzenia swój-obcy stosowanego w ZSRR razem z tą stacją radarową. Dokument ma 375 stron i można go pobrać stąd (witryna cia.gov, w ogóle polecam cały dział "czytelnia"). Zawiera nawet instrukcję napraw urządzenia, włącznie z przykładami sygnałów widocznych na wskaźniku dla każdej z liter kodowych.

 Nie wiem w jaki sposób CIA ukradła te dokumenty, ale najwyraźniej była to bardzo poważna operacja. Dokumentacja ta umożliwiała zbudowanie urządzenia, które udawało sygnał radzieckich samolotów. Oto moduł wskaźnika stosowanego w radzieckim urządzeniu.

Запросчик НРЗ-1, czyli urządzenie odpytujące samoloty, było używane także w innych krajach bloku wschodniego jeszcze przez wiele lat. Ten dokument w latach pięćdziesiątych był dla CIA wart fortunę, za Żelazną Kurtyną działało stosunkowo niewielu amerykańskich szpiegów.
Zauważcie, że dokument ten został prawdopodobnie rozłożony na stole, skopiowany przy pomocy normalnego aparatu fotograficznego i w jakiś sposób przekazany do USA. Lektura kilku wspomnień (Spycraft, Spycatcher) sugeruje nawet jak to mogło się odbywać.
Oto schemat wykorzystywanego tam nadajnika na dwóch lampach GI-3. Dziś te lampy są jeszcze używane przez radioamatorów do budowy wzmacniaczy mocy.
Dla nas jest to świadectwo czasów i dawnej technologii. Miłośnikom elektroniki polecam lekturę i analizę dawnych konstrukcji. Wiele się można nauczyć z czasów, gdy do sterowania używano układów analogowych, a nie mikrokontrolerów.