środa, 30 grudnia 2020

Epoka nietrwałości

 

Obecną epokę konstrukcji sprzętu powszechnego użytku chyba najlepiej ilustrują lampki choinkowe. Po pierwsze większość sprzedawanych lampek stanowi niebezpieczna tandeta, taka jak niżej:


Po drugie te bezpieczniejsze są nietrwałe. Weźmy przykład lampek na baterie, kupionych w jednym ze sklepów. Jest to bardzo tania konstrukcja – bierzemy 20 diod LED do montażu powierzchniowego, równie tanie przewody w izolacji, odizolowujemy, lutujemy diody do tych przewodów (tak na wprost), wkładamy w formę i zalewamy barwnym plastikiem. 


 

Ręczna robota, to widać. Przewody są z drutu, zatem dadzą się ułożyć, będą działać, ale nie będą tak trwałe, jak linka. Z drugiej strony akurat lampki choinkowe używa się przez mniej niż miesiąc w roku. Oferujemy zatem minimum jakości produktu, wystarczające, by został zaakceptowany, bo razem ze wzrostem jakości wykonania rosną koszty.

 

Po trzecie lampki są zasilane bateriami. Bardzo dobre rozwiązanie z punktu widzenia bezpieczeństwa. Jeden komplet baterii świeci jednak tylko dwie-trzy doby. Mało kto używa akumulatorków (ja akurat tak), zatem lampki przyczynią się do powstawania odpadów.

czwartek, 10 grudnia 2020

Kącik wiedzy nikomu niepotrzebnej - telewizja kolorowa

 Jeśli oglądasz materiał wideo z lat osiemdziesiątych i widzisz długie, ciemnoczerwone ogony ciągnące się za ruszającymi się światłami na ekranie, a do tego istnieją spore zielone obwódki, tak jak tu:

to znaczy, że ten materiał nakręcono kamerą Bosch Fernseh KCN92, najprawdopodobniej produkowaną na licencji w Warszawskich Zakładach Telewizyjnych. Taką jak ta:

Nie wiem czy wiecie, ale w latach siedemdziesiątych Telewizja Polska nadawała jeszcze program czarno-biały i podejmowano próby wyprodukowania całego toru kamerowego telewizji kolorowej. Tor taki, nazwany KK-21 skonstruowano w 1974r. ale koszt podzespołów z importu był tak wysoki, że należało poszukać innego rozwiązania. 

Po kilku miesiącach rozmów z firmą Bosch Fernseh (w tym czasie jeden z liderów branży obok Philipsa i Thomsona) opracowano listę podzespołów, których produkcję można uruchomić w kraju. Należało zmniejszyć koszt urządzeń, a do tego nie angażować kosztownej aparatury niezbędnej do strojenia podzespołów. Po dokładnych analizach możliwości technicznych WZT i polskich kooperantów podpisano umowę z Bosch Fernseh w Darmsztadt i w Warszawie uruchomiono produkcję licencjonowanych torów kamerowych z dużymi kamerami studyjnymi KCK-40, mniejszymi, reporterskimi KCN-92 oraz magnetowidów BCN-20. W miarę wzrostu możliwości technicznych polskich zakładów, cała produkcja została przeniesiona do Warszawy. Równocześnie zakupiono licencję na bardzo dobre magnetowidy BCN-50, które montowano w udostępnionych pomieszczeniach na Woronicza (źródła mówią, że powstało ich 200 sztuk). W ten sposób Telewizja Polska uzyskała w końcu sprzęt, który umożliwiał nadawanie programu w kolorze we wszystkich ośrodkach.

Używana wtedy technologia lamp obrazowych (widikonów - materiał na ich temat jest tu - cz.1, cz.2) cechowała się kilkoma niedogodnościami. 

Po pierwsze plumbikony - bo tak się te lampy nazywały - były de facto widikonami ze specjalną warstwą światłoczułą. Były czułe, ale pozostawiały charakterystyczne "ogony", dodatkowo czułość tych lamp była różna dla różnych zakresów światła, co dodatkowo pogarszało się w miarę ich zużycia. Właśnie dlatego "ogony" z polskich kamer są ciemnoczerwone - lampy same w sobie miały taką własność. Dodatkowo jakość obrazu (i te ogony też) pogarszała się w miarę ich eksploatacji. 

Po drugie, trzy lampy obrazowe (po jednej na każdy kolor) wymagały specjalnego systemu dwubarwnych luster półprzepuszczalnych. Pojawiały się przy tym problemy z odpowiednim wyjustowaniem obrazu. Było to szczególnie dokuczliwe przy kamerach reporterskich KCN, w miarę wyeksploatowania sprzętu jakość obrazu stawała się coraz gorsza. W egzemplarzu, który widziałem, "rozjeżdżał" się kolor zielony i była to dość częsta przypadłość.

I właśnie dlatego jeśli widzicie obrazki takie jak ten, w którym:

- na statycznym obrazie są zielonkawe obwódki z boku (problem z lustrami dichroicznymi plus zbieżność statyczna zieleni), 

- widoczne są przesunięcia konturów i dodatkowe przejścia czarne (obraz plastyczny),

- są problemy z dopasowaniem konturów barwnych na krawędziach (rozjechana zbieżność dynamiczna),

- światła są przepalone (zużyte widikony lub zła kalibracja), 

to znaczy, że materiał nakręcono kamerą KCN92. Tak, jak fragment widoczny poniżej:

Zagadka dla czytelników - w którym warszawskim hotelu nakręcono oba teledyski Urszuli - "Malinowego Króla" oraz "Za twoje zdrowie, mała"? Dlaczego występuje tam aktorka Maria Probosz (zmarła 10 lat temu)?


piątek, 2 października 2020

COVID'80 - z pamiętnika inżyniera - cz.3

 Gdy towarzystwo wróciło z urlopów okazało się, że każdy sukces niesie ze sobą widmo późniejszych przykrych niespodzianek. W pierwszej serii powstało osiem linii, z których pięć pojechało do Łodzi. Niestety ze wszystkich pięciu działa tylko jedna. Najpierw zaczęły się psuć przetworniki ultradźwiękowe. Konsktruktor długo szukał przyczyn, ale w końcu doszedł, że winna jest obsługa. Przetworniki chłodzone są w sposób hybrydowy – częściowo wodą, częściowo przez nadmuch powietrza z mocnych dmuchaw. I właśnie przy tych dmuchawach obsługa kombinowała, by linia pracowała ciszej. Bo behapizda nie miał dla nich ochronników na uszy. Wszak mamy kryzys i nie ma niczego. W ten sposób padły prawie wszystkie importowane przetworniki, z których komplet był droższy od malucha, i to licząc po cenie giełdowej, a nie z Polmozbytu. Gdy dowiedział się o tym dyrektor, pojechał wszystkim po premii, a potem w przypływie złości na wszystkich zwolnił jedynego technika, który umiał tę linię precyzyjnie ustawić.

Później pojawił się problem z nożami do gilotyn. Noże się stępiły i nie można ich naostrzyć, bo narzędzia pochodzą z drugiego obszaru płatniczego. Nie ma części zamiennych, między poszczególnymi sztukami linii są niewymienne, zatem nie można kanibalizować najgorszej z linii, by uruchomić najlepszą. W końcu jakoś to naostrzono sposobem gospodarczym, przy pomocy narzędzi zastępczych. Maseczki mają teraz bardzo charakterystyczne strzępy, które trzeba przycinać ręcznie, nożyczkami.

Zakład w Łodzi zaczął jeszcze bardziej oszczędzać. Zrezygnowano z pracy ciągłej, wprowadzono ograniczenia w oświetleniu. Na korytarzach świeci się co druga lampa, dzięki czemu zaoszczędzono na zużyciu świetlówek i starterów. Oświetlenie dyżurne zostało wyłączone. Widać tylko kolorowe lampki podświetlane diodami CQYP32A. A linie trzeba zasilać cały czas. Jak się wszystko wyłączy i krytyczne elementy ostygną, to już nikt nie umie tego poprawnie nastawić. Wszak linia była projektowana do pracy ciągłej. Z zakładu zwolnili stróża nocnego, który miał obowiązek przejść nocą i zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. Teraz jest tylko cieć przy bramie, a to nie jest to samo, bo on nigdy nie wchodzi do pomieszczeń. W stróżówce zepsuł się telefon, jedyny konserwator jest na chorobowem. Z okien baraku nic nie widać - bo przecież oświetlenie wyłączono.

Nad Łodzią przeszła letnia burza. Niby nic dziwnego, ale wichura zepsuła źle dopasowane okna dachowe prowizorycznie zrobionego baraku. Z dachu lała się woda i to w dobrym stylu. Dość szybko tej wody było po kostki i padły krytyczne elementy sterującej elektroniki oraz zasilacz wysokiego napięcia do żałośnie przestarzałego generatora na lampach GU-81 z Laminy.

W poniedziałek przyjechała załoga do pracy i okazało się, że nie ma na czym pracować. Gdy konstruktor usłyszał o zalaniu, polecił technikom wziąć wszystko, co było w naszym magazynie. Na szczęście akurat te elementy były wymienne między wszystkimi liniami i mieliśmy po jednej sztuce. Zachowała się także kopia programu. Załoga techników wsiadła w zakładową Nyskę i pojechała. Dwa dni później linie już mogły pracować.

Niestety cały zapas drutu zdążył zardzewieć i zacina się w precyzyjnym podajniku. Uruchomiono doraźną technologię odrdzewiającą, ale powoduje ona pocienienie drutu o ułamek milimetra i nastawy nie działają. Nasz serwisant jest już tak dobrze znany w Łodzi, że nie tylko recepcja hotelu mówi mu po imieniu i zna go również pobliski bar mleczny, ale poznają go nawet taksówkarze obsługujący słupek przy stacji Łódź Fabryczna.

Oczywiście natychmiast pojawiły się zarzuty niegospodarności i inne im podobne. Przyjechała Inspekcja Robotniczo-Chłopska. Od samego niedopatrzenia i zalania znacznie gorsze było marnotrawstwo materiałów, polegające na zamówieniu gumki do majtek z góry na cały rok produkcji. Do szacownej komisji nie trafiał argument, że zakłady STOMIL produkują ją tylko raz do roku, bo tylko wtedy opłaca się ustawić pod to linię. Postawiono zarzuty kierownikom i dyrektorowi. Podobno oberwało się nawet Instytutowi Meteorologii i Gospodarki Wodnej, choć nie bardzo wiem dlaczego pominięto firmę, która ten barak budowała. Nieoficjalnie mówi się, że ma to coś wspólnego z osobą właściciela tej firmy, jest nim przecież szwagier I sekretarza PZPR w Łodzi.

Uchowała się tylko jedna, najsłabsza linia, bo umieszczono ją w magazynie po starej przędzalni, nad magazynem było biuro i dzięki temu szkód nie było. I ta linia teraz jako jedyna pracuje całą dobę, pracownikom płaci się nadgodziny. Ponownie zatrudnili zwolnionego uprzednio technika, ale tym razem trzeba było mu zapłacić dwa razy tyle, co poprzednio, czyli niemal połowę tego, co otrzymuje kierownik działu. Tak się skończyły oszczędności.


piątek, 25 września 2020

COVID'80 - z pamiętnika inżyniera - cz.2.

 

Sukces odtrąbiono. Główny inżynier zakładu oraz dyrektor do spraw wdrożeń dostali nagrodę – talon na samochód oraz wczasy w Bułgarii. Relację w Dzienniku Telewizyjnym oglądał cały kraj, ukazały się też artykuły w Trybunie Ludu i Życiu Warszawy. Głos Wybrzeża był jedyną gazetą, która o tym wydarzeniu informowała z dystansem. Na pierwszej stronie Trybuny oczywiście Gierek z Babiuchem, ale drugie zdjęcie pokazuje linię z maseczkami. Inżynierowie złośliwie komentują – Krysiu, jest wpadka, tusz ci się kończył i amerykańskie logo jest niedokładnie zamazane. Gdy opadł cały kurz po premierze linii, konstrukcja wróciła do instytutu, została rozmontowana, wentylatory wyjęte. Właśnie odbywa się jej modernizacja.

Inżynierowie dostali nakaz obniżenia wsadu dewizowego, zastępują importowane detale ich krajowymi odpowiednikami. Jest to trudne, bo produkty krajowe nie w pełni mogą je zastąpić. Nadal mamy problemy z komputerami ze Szczytna. Nasi technicy w końcu opanowali problem – winne znowu były kiepskie układy scalone. Gdy wszystko było już zrobione i nowa wersja opuściła warsztat, wrócił temat zmiany technologii, by spełnić wymagania na atest PZH. Dopracowana już technologia cięcia na gorąco została odrzucona. Miesiąc w plecy, bo nikt nie sprawdził, że nie umożliwia ona wyprodukowania maseczki zgodnej z wymaganiami. Powstała w bólach dokumentacja idzie do archiwum. Być może będzie wykorzystana do projektu linii do opakowań foliowych, która być może będzie kiedyś wykonana, gdy przemysł wyrazi takie zapotrzebowanie. Część detali poszła na złom, bo nie ma ich gdzie składować. Połowę kubatury magazynu przeznaczono przecież na nowy warsztat.

Amerykańska technologia nadal przekracza nasze możliwości. Elementy gilotyny zostały zamówione w zakładach metalowych, które mają japońskie centra obróbcze Mitsui Seiki, nielegalnie zamówione przez Jugosławię jako „eksperymentalne urządzenia badawcze”. Od razu wykonano osiem sztuk, choć wiadomo, że powstaną tylko dwie linie. Bo nikt później nie da zgody na podobne zlecenie z racji na wsad dewizowy na zagraniczne materiały i koszt usługi.

Jeden z naszych inżynierów dowiedział się, że w zakładach produkujących materiały opatrunkowe już mają jakąś maszynę do łączenia elementów. Pojechaliśmy, obejrzeliśmy. Niby nasza, ale na francuskiej, licencjonowanej technologii. Dużo droższe, nie do końca pasuje, ale na pewno działa lepiej od inżynierskiej wydumki. Kolejna duża zmiana wymaga przekonstruowania całej linii. Instytut Wzornictwa Przemysłowego otrzymał zlecenie na nowy wygląd całości i wszystkich paneli sterujących. Po ciężkiej walce dostaliśmy świadectwo PZH dla maseczek z pierwszej instalacji. Cieszymy się, niejedną wódkę wypiliśmy, znajomości procentują.

Tak, linia jest ładna, podczas prób działała bardzo dobrze. Delegacja z ministerstwa przyjechała, oglądała, cmokała z zadowoleniem. Niestety linia nie zmieści się w budynku, do którego była wstępnie projektowana. Nie da się nawet wstawić jej przez bramę, brakuje 5 cm. O tym, by ją umieścić na piętrze, nie ma co marzyć. Przebudowano zatem pół magazynu, część starej przędzalni przeniesiono do tymczasowego baraku, bo maseczki są w kraju sprawą niezwykle priorytetową, nad którą pieczę mają czynniki partyjne i rządowe. Do Gdyni niedawno przypłynął dziesięciotysięcznik Florian Ceynowa, wiozący między innymi ładunek zagranicznych maseczek, kupionych za dewizy. Przywitano go z wielką pompą, relacją w telewizji i prasie. Tydzień później dowiedzieliśmy się od koleżanki z PZH, że tamte maseczki są jakimś odrzutem i nie spełniają wymagań. Nasze są lepsze! Główny konstruktor chodzi nadęty z dumy jak paw.

W końcu linia ruszyła, już w docelowym miejscu. Osiąga połowę wydajności linii amerykańskiej ale i tak jest naszym wielkim sukcesem.

Co z tego, skoro w aptekach ich nie ma. Jedna trzecia produkcji gdzieś znika i znajduje się na bazarach dużo drożej. Od serwisantów wiemy, że cały czas mają problemy z surowcem. Nowa przędza, kupowana po 80 tysięcy od firmy polonijnej z udziałem sekretarza i dyrektorów jest gorsza od tej poprzedniej, po 35. Surowiec jest tak kiepskiej jakości, że nasz serwis musiał wielokrotnie zmieniać kluczowe nastawy linii. Drut też jest nie taki, są problemy z podajnikiem. Do instytutu przyjechała kontrola, ale u nas nic nie wykazała.

Maseczki są sprzedawane w cenie urzędowej i przy obecnej cenie surowca oraz jego jakości produkcja najwyraźniej się nie opłaca. Za niepowodzenie obwinia się spekulantów, na ślad przestępstwa wpadł funkcjonariusz Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Później w Trybunie Ludu ukazał się artykuł piętnujący spekulantów i zapowiadający utworzenie nowej instytucji kontrolnej. Kilka tygodni później okazało się, że maseczki nie są już potrzebne. I po co ten cały cyrk?

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po aferze firma znowu używa dobrych surowców i eksportujemy maseczki do krajów RWPG. Samą linię po modernizacji też po cichu eksportujemy do krajów trzeciego świata. Jest pięć razy tańsza od amerykańskiej, ale nie może być oficjalnie eksportowana, bo narusza kilkadziesiąt starych, amerykańskich patentów, o których nasi nawet nie wiedzieli.

Dla głównego technologa jedyna korzyść to nowe, zagraniczne obrabiarki, które udało się kupić dzięki przydziałom dewiz z centrali - właśnie na linię do maseczek. Jako żywo przypomina nam to genialną sztuczkę Tadzia Janiszewskiego z Radmoru w Gdyni, który uruchomił produkcję domowego radioodbiornika. Dostali na to dewizy ze zjednoczenia i niejako przy okazji zmodernizowali park maszynowy zakładu.

Inżynierowie pojechali na zasłużony urlop z FWP i siedzą w domkach w zakładowych ośrodkach wypoczynkowych w Węgorzewie, Niechorzu i Pogorzelicy. Główny inżynier i dyrektor dostali premie, odebrali wymarzone paszporty, wsiedli w dwa Fiaty i pojechali z rodzinami do Złotych Piasków. I chyba o to chodziło.

czwartek, 24 września 2020

COVID'80 - z pamiętnika inżyniera - cz.1.

 

Chociaż środki masowego przekazu oficjalnie nie informują o szczegółach, w kraju trwa epidemia i niezbędne są maseczki ochronne. Plenum Komitetu Centralnego PZPR ustaliło, że linię do ich produkcji musi wyprodukować polski przemysł. Pochód pierwszomajowy odbył się jeszcze bez maseczek, ale produkcja miała być gotowa na 22 lipca. Linię trzeba było skopiować. Z amerykańskiej ambasady wypożyczono filmy i prospekty, w Ottawie udało się przefotografować czasopisma i dokumenty o podobnych liniach. Inżynierowie nie znają angielskiego ani francuskiego, a wynajęty tłumacz jest humanistą, zatem mają oni twardy orzech do zgryzienia.

Zgodnie z najnowszymi trendami linia będzie sterowana numerycznie. Komputer zaprojektowano w zakładach Unitra Unima w Szczytnie. Do budowy prototypu wykorzystano układy scalone kupione w sklepach dla radioamatorów w Londynie i Berlinie Zachodnim, skąd na pokładzie Iła 62 trafiły do Warszawy. W konstrukcji seryjnej użyte będą krajowe podzespoły, ale z dwudziestu układów UCY7400, dostarczonych z zakładów Unitra CEMI, poprawnie działa tylko pięć. Technicy montują zatem czechosłowackie układy Tesla. Komputer jest sprawny, choć ma mniejsze możliwości i jest trudniejszy w programowaniu od amerykańskiego.

W procesie dezynfekcji wykorzystano lampy produkcji Zakładów im. Róży Luksemburg, które są mniej sprawne od lamp General Electric, co wpływa na energochłonność procesu. Nasz przemysł nadal nie produkuje odpowiednich tranzystorów, a ich import jest objęty embargiem COCOM-u, zatem generator do ultradźwiękowego zgrzewania zrealizowano na lampach elektronowych. Całe urządzenie jest cztery razy większe od amerykańskiego oryginału, a to oznacza zmianę projektu zamówionego przedtem w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego.

Zakład posiada tylko dwa komplety narzędzi importowanych z drugiego obszaru płatniczego. Brak obrabiarek sterowanych numerycznie uniemożliwia skopiowanie precyzyjnej gilotyny. Nasi inżynierowie zaproponowali cięcie na gorąco, z czym żaden z nich nie miał przedtem do czynienia. Powstają przy tym toksyczne wyziewy, niebezpieczne dla obsługi. Wyprodukowane w ten sposób maseczki nie dostaną atestu PZH. Powraca temat zmiany technologii, a termin 22 lipca zbliża się nieubłaganie. Dokumentacji nie ma, bo inżynierowie nie mają na nią czasu. Buduje się jedną sztukę, obok w sąsiedniej sali powstaje druga, na bieżąco kopiowana z tej pierwszej. Obserwuje się regresję problemów w niespotykanej dotąd skali, maszyna będzie działać cztery razy wolniej od amerykańskiej.

Kolejny problem dotyczy materiałów. Zakłady włókiennicze w Łodzi zobligowały się do wyprodukowania tkaniny, ale brakuje dobrej jakości przędzy. Sznurek elastyczny przekraczał możliwości tych zakładów, importowany byłby za drogi. Zastosowano materiał zastępczy łączony z gumką od majtek, ale z jego dostępnością także występują przejściowe kłopoty. Wszak zbliżają się żniwa i występuje coroczny problem braku sznurka do snopowiązałek.

Nikt nie odważył się założyć pierwszych maseczek na twarz z racji na silny swąd przypalanego plastiku, niezbędna zmiana technologii wywoła opóźnienie. Sekretarz POP w instytucie znalazł rozwiązanie: do Portu Północnego dwa dni temu zawinął statek, który oprócz bananów i pomarańczy przywiózł ładunek maseczek z darów. Dzięki interwencji komitetu wojewódzkiego część z tych maseczek wypożyczono na czas pokazu. Po pokazie całość zostanie przekazana górnikom. Linię obudowano płytami stalowymi, na podajnik wyłożono maseczki z darów. Logo zamazane stempelkiem pożyczonym z sekretariatu. Aby nikt nie miał ochoty zajrzeć z bliska, do środka wsadzono cztery bardzo głośne wentylatory przemysłowe, a całą linię ogląda się przez szybę, z pewnej odległości.

22 lipca rano przyjechał wóz transmisyjny, rozstawiono kamery, w południe przyjechał Pierwszy Sekretarz PZPR Edward Gierek razem z Premierem Edwardem Babiuchem. Obejrzeli maszynę z daleka, uroczyście uruchomili urządzenie, a tak naprawdę włączyli wentylatory. Chwilę później założyli „wyprodukowane” właśnie maseczki, zdjęli, wygłosili przemówienie i wyszli na obiad do restauracji. Maszyna została zdemontowana i przekazana z powrotem do instytutu w celu przekonstruowania, by wreszcie zaczęła działać. Tymczasem największą pomoc zaoferowały zakłady przemysłu odzieżowego. Jak informuje dyr. Zenon Żwirełło, uszyte w zakładach maseczki są tańsze i zostały wyżej ocenione przez ich użytkowników: aktyw robotniczy i milicję obywatelską.

Czego zatem zabrakło? Zdrowego rozsądku.